"Gdy jednak wszystko zależy od przypadku, musimy temu przypadkowi zaufać."
***
*Violetta*
W życiu można mieć farta, na przykład wtedy gdy
dostajemy w rozdaniu dobrą kartę lub wtedy, gdy ktoś pojawia się we
właściwym miejscu i właściwym czasie. Do niektórych szczęście trafia
samo inni zaś muszą je sobie wywalczyć. Czasem też jest tak, że ludzie
pojawiają się w niewłaściwym miejscu i czasie.- Violu, czy ty w ogóle mnie słuchasz? - przerwała moje przemyślenia mama.
- Co mówiłaś? - zapytałam.
- Mówiłam, żebyś poszła po brata - oderwałam wzrok od wyświetlacza telefonu.
- A nie możesz ty tego zrobić - zapytałam.
Ona nie odpowiedziała. Po chwili zatrzymaliśmy się na podjeździe przed domem Verdasów. Było już ciemno, liście wirowały w powietrzu. Skupiłam na nich wzrok, licząc że za chwilę odezwie się moja mama i powie, że mnie wybawi. Lecz ona nadal nic nie mówiła.
- No mamo proszę, zrób to za mnie - poprosiłam.
- Nie mam ochoty oglądać gówniarskiej imprezy dla dzieciaków ze szkoły średniej, jestem w złym nastroju, a poza tym nie mam ochoty na pogawędkę z Kate, bo na pewno będzie się przechwalać, że Leon dostał stypendium - wytłumaczyła.
Skuliłam się i otworzyłam drzwi samochodu, lekko zadrżałam, bo było chłodno. Szłam po podjeździe wysypanym żwirkiem. Drogę oświetlały małe lampiony i światło wydobywające się z okien.
Nad wejściem na werandę widniej napis: "Gratulacje".
Rodzina Verdasów zawsze lubiła celebrować byle okazję: urodziny, święta narodowe, zakończenie roku szkolnego lub jeszcze jakieś inne. Cała ich rodzina wyglądała na doskonałą, ale nikt nie wie jak jest na prawdę.
Okazją do dzisiejszego świętowania było przyjęcie wydane na cześć najmłodszego syna, Leona, który ukończył szkołę i otrzymał stypendium sportowe futbolisty. Nie mam nic przeciwko tej rodzinie, bardzo często zapraszają moją rodzinę na obiad. Nie lubię imprez. Nie to, żeby mnie ktokolwiek zapraszał. Nie zdarzyło się tak od szóstej klasy.
Gdy podchodzę do udekorowanej werandy, ze środka wychodzi Ludmila Ferro, trzyma w ręku szklankę. Patrzy na mnie, uśmiecha się szeroko i złośliwie. Już miała mi coś powiedzieć, ale uciekłam w bok.
Zaczęłam się rozglądać, w okół mnie było ciemno, na niebie widnieją tylko gwiazdy i księżyc, ale on nie potrafi wystarczająco oświetlić.
Nagle potykam się o coś ostrego. Upadam na żwir, ale szybko się podnoszę, w końcu rany zewnętrze nie są aż tak bolesne. Strzepuję kamyczki z dłoni i mrugam szybko, czując pieczenie zadrapań. Kieruję się w stronę ogrodu, który znajduję się za domem.
- Gówno mnie to obchodzi, cp próbowałeś, do cholery, zrobić.!- krzyczy mężczyzna - Jesteś pieprzoną katastrofą.
Zatrzymuję się przy basenie. Głosy niosą się z drewnianej altanki, która jest w pobliżu. W wątłym świetle znajdują się dwie postacie. Jedna jest wyższa. Spuszcza głowę i się kuli. Niższa jest grubsza i stoi na przeciwko pierwszej. Przez chwilę wydawało mi się że jest to pan Verdas i jego najmłodszy syn.
- Przepraszam, ja nie chciałem - mówi Leon.
Przez tylne drzwi słychać głośną muzykę, krzyki i śmiechy, a także brzęk kieliszków. Kieruję się do domu Verdasów.
- Kurwa, nie mów mi że to był wypadek - krzyczy niższy mężczyzna.
Po chwili rozlega się odgłos uderzenia, a następnie trzask. Tak, jakby kości rozpadły się na małe kawałeczki. Odwracam się i kieruję się ku altance. Mężczyzna raz po raz uderza syna. Przez to wszystko robi mi się nie dobrze. Zaczynam biec, nie kontroluję tego co zaraz zrobię. Kiedy już jestem w altance, zaczynam się okropnie trzęś, jestem zdziwiona bo sytuacja wygląda na poważniejszą niż myślałam.
Pan William na zakrwawione dłonie. Leon leży na ziemi. Ma skaleczony policzek i masę krwi na twarzy i koszuli. Obydwaj patrzą się na mnie. Drżącym palcem wskazuję na dom.
- Ktoś pana w salonie szukał - mówię do pana Verdasa.
Mężczyzna bacznie mi się przygląda. Czuję, że ze złością na mnie patrzy, spuszczam wzrok i patrzę na moje poniszczone trampki.
- Kim ty w ogóle jesteś?!
- Violetta Castillo - odpowiadam spokojnie, wyczuwając w oddechu mężczyzny alkohol.
Nadal mi się przygląda, jakby pamiętał moje nazwisko. Bacznie patrzy na mnie od góry do dołu.
- Ach, to ty jesteś córką trenera Germana Castillo - spogląda na swoje dłonie całe w krwi - Nie chciałem, żeby to się stało. To był wypadek.
Przełykam ślinę, a po chwili odpowiadam:
- W porządku.
Pan William odchodzi w mrok, a ja podchodzę do Leona.
- Wszystko w porządku? - pytam.
- Tak - odpowiada szorstko, a ja kieruję się w stronę domu.
- Czemu to zrobiłaś? - zapytał gdzieś w ciemnościach.
- Zrobiłam, to co każdy zrobiłby na moim miejscu.
Zmarszczył brew.
***
Witam wszystkich. <3
No i w końcu jest rozdział pierwszy :)
Średnio mi wyszedł ;cc
Zresztą jak zawsze ;/
No, ale nic ocenę zostawiam wam ;*
Już niedługo szkoła -.-
Szczerze, to mi się tam nie chce iść ;c
Będę się starała dodawać 1 rozdział na tydzień, prawdopodobnie w soboty albo w piątkowe wieczorki *.*
No chyba, że znajdę jakieś luźniejsze dni, to wtedy też postaram się coś wrzucić ;))
Dobrze, to ja się żegnam ;**
Do następnej notki *_*
5 komentarzy = 2 rozdział