czwartek, 29 października 2015

Capítulo 5


"Życie byłoby nędzne i zawstydzające, gdybyśmy skupiali się tylko na przygotowaniach do zadań jutra, a nie brali udziału w walce dziś"
 
*Violetta*
Staliśmy w ciszy.  Federico urwał woskowany liść ze sztucznej rośliny przy drzwiach.
- Sądziłem, że w Buenos Aires będzie miastem imprez, ale chyba się myliłem - Feder rozpoczął rozmowę.
- Wiesz na pewno znajdziesz tu jakieś kluby i podobnych miejsc. 
Federico robi poważną minę. Trochę się przeraziłam, więc cofam się o jeden krok do tyłu.
- Więc, wiesz gdzie są? - zapytał z zaciekawieniem.
- Tylko o nich słyszałam - zerknęłam kątem oka na Leona. Słucha mnie. Oparł się o drzwi i założył ręce na piersi, no i się patrzy. Ale czemu? Na pewno dziwnie wyglądam, gdy mówię. - Ale niewiele z nich znam.
- Tak, nigdy nie należałaś do imprezowiczek? Prawda? - upuścił liścia na podłogę. 
- Kiedyś lubiła imprezy - wtrącił się Leon z dumą wymalowaną na twarzy. - Teraz sobie przypominam. Zaczynała się szósta klasa i moja mama miała przynieść ciasto, ale zapomniała, czy coś w tym rodzaju ... To chyba były twoje urodziny.
- Kończyłam dwanaście lat. - Tracę oddech, bo przypominają mi się baloniki, konfetti i różowy lukier, ohyda. - Ale to wydarzenie nie czyni mnie imprezowiczką, tylko zwykłą dziewczynką, która chciała mieć przyjęcie urodzinowe ... Tylko tyle chciałam.
Spojrzeli na mnie, jak na jakąś idiotkę. Zresztą chyba każdy tak samo uważa. 

- Dostałem stolik, ale nie przy barze. - Diego objął mnie ramieniem. - Co się stało? Wyglądasz kiepsko.
Mrugnęłam kilka razy i spróbowałam się uśmiechnąć.
- Po prostu jestem trochę zmęczona.
On i tak wie, że kłamię, ale nie powie tego przy Leonie i Federico.

Kelnerka zaprowadziła nas do naszego stolika i zostawiła karty dań, byśmy mogli je przejrzeć. Stawia cztery szklanki wody z lodem i cytryną i ładnie uśmiecha się do Diega. Chłopak to odwzajemnił, a dziewczyna wróciła za ladę. Co jakiś czas Diego zerkał na nią. 
Cały czas patrzę w menu i nic nie rozumiem z tego, co tam pisze. Mrugam przyglądam się każdej literze z osoba, ale one nie układają się w nic, co mogłabym rozumieć.
- Ymm, powinienem się do czegoś przyznać - ogłasza Leon. Kiedy zerkam na niego, na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech, który próbuję odwzajemnić. - Nie lubię sushi. Tak naprawdę to przyprawia mnie ono o dreszcze.
- Mnie też - zgadzam się z nieśmiałym uśmiechem.- Jest dziwne, bo niegotowane.
- Ona nigdy nie próbowała sushi - wyjawia Diego, przewracając strony karty dań. - Zatem Violka nie powinna wyrażać opinii na ten temat.
- A ja sądzę, że może wypowiedzieć swoje zdanie. - Pod stołem kolano Leona ociera się o moje. Nie jestem pewna, czy to jet przypadek. Ten gest napełnia moje ciało gorącem. - Myślę, że to cenna opinia.  
Nie wiem, jak zareagować na ten komplement, więc nic nie mówię.
- Ja nie twierdzę, że zdanie Violetty się nie liczy - tłumaczy Diego. - Tyle, że być może jakby spróbowała sushi , to posmakowałby jej. Ja żyję z taką zasadą, że trzeba wszystkiego próbować.
- Kurwa, zostawiłem telefon w samochodzie - Feder uderzył ręką w stół. - Zaraz wracam - po chwili znikł za drzwiami restauracji.
We troję znów spoglądamy w karty dań.
- Zapomniałem, że zamknąłem samochód. - Przypomniał sobie Diego. - Pójdę za nim.
W mgnieniu oka zostałam sam na sam z Leonem. Lustrował mnie bacznie.
- Federico, tak naprawdę wyszedł na papierosa- wyjaśnia Leon ściskając solniczkę. - O nie lubi się przyznawać do tego, przy ludziach których praktycznie nie zna.
Kiwnęłam głową, uciekając od jego spojrzenia.
- Diego też na pewno wyszedł na papierosa - lekko się uśmiechnęłam. - On zawsze palił w samochodzie, ale tym razem był uprzejmy.
- To miłe. - Leon się uśmiecha, a jego oczy wydają się takie piękne.- Federico, pali w moim samochodzie odkąd skończył szesnaście lat.
Zaczynam się śmiać.
- Co w tym śmiesznego? - pyta Leon zakładając ręce na stole. Rękawy jego bluzy podjeżdżają do góry. Na spodzie nadgarstków znajduję się białe szramy. Szybkim ruchem poprawił rękawy, by je ukryć. - No dalej, mów co Cię tak rozśmieszyło? 
- Nic takiego. - Spoglądam na niego. - Zastanawiałam się, co powiedziałby mój ojciec, gdy dowiedziałby się, że jego biegacz pali.
- Sądzę, że o tym wiedział. - Brunet pochylił się nad stołem i przysunął się do mnie. - Raczej znał nasze wszystkie grzeszki, ale nigdy nic na ten temat nie mówił. 
- Może i wiedział. Pamiętam, że jak przyłapał mojego brata na paleniu, to dał mu szlaban na długi czas. -Czemu ja z nim o tym rozmawiam? To do mnie nie podobne. Opuściłam wzrok i przyglądałam się liście przystawek. 
- Violu, przepraszam - mówi znienacka, kładzie płasko dłoń na stole i przysuwa ją w kierunku mojej. Jego palce muskają wierzch mojej dłoni, zaczynam się krztusić.
- Za co? - mówię ze ściśniętym gardłem.
- Że nie podziękowałem ... za tamtą noc. - Jego duża dłoń przykryła moją rękę.
Przez krótką chwilę czuję ciepło, ale potem znów czuję się bezsilna.
- Nic nie szkodzi. - Wyrywam rękę i chowam ją pod stołem. Serce bije mi jak oszalałe, a ja wpatruję się w menu. - To była ciężka noc.

Nic nie powiedział, cofnął rękę. Nie patrzyłam na niego, bo nie chciałam widzieć wyrazu jego twarzy.
- Jak myślisz dostałbym tu hamburgera? - Szybko zmienił temat.
- A jest tu napisane, że  podają hamburgery?
- Nie, tak tylko żartowałem. - Obserwuje mnie bacznie. - Czy mogę o coś zapytać? 
Kiwnęłam twierdząco głową.
- Dlaczego tak wcześnie wyjechałaś do colleg'u? Większość ludzi woli zostać w domu i trochę się zabawić.
Wzruszyłam ramionami. 
- Wiesz, w domu to praktycznie nic mnie nie trzymało, nie licząc rodziców.
- Nie miałaś wielu przyjaciół, prawda? - Wspomnienia zmieniają wyraz ego twarzy, gdy zaczyna łączyć cząstki mojego smutnego życia.
Na szczęście Federico i Diego wracają. Czuć ich papierosami.
Szatyn siada obok mnie i całuje mój policzek. Leon, gdy to zauważył zrobił poważniejszą minę. 
Leon uderza stopą w moją nogę. Chcę go poprosić, żeby przestał, ale nie chcę na niego spojrzeć. Czuję, że jakaś część mnie go lubi.
Kelnerka wróciła, a każdy z nas złożył zamówienie. Moim celem było zjedzenia całego posiłku, co do okruszka. Gdy jednak, tylko zobaczyłam ten posiłek, mój żołądek się zacisnął i wiem, że zrobię to co zwykle.



Tydzień później ...
*Leon*


Od rozpoczęcia szkoły minął już tydzień.. Zajęcia są na prawdę męczące. Wszyscy mieli racje, ostrzegali mnie, że tu będzie trudniej. Niestety nie przygotowałem się na ogrom pracy, której tu ode mnie wymagają. Między nauką, a treningami nie mam nawet czasu na skupienie się na czymś innym.

Od obiadu z Violettą. Nasze drogi zaczęły się krzyżować. Za każdym razem mnie unikała. Chodzimy razem na zajęcia z biologi, ale ona siedzi w ostatnim rzędzie, najdalej od wszystkich, skupiona na notatniku i długopisie. Próbuję się na nią nie patrzeć, ale to mi się nie udaje.

Szykuję się do wyjścia na zajęcia. Myślę sobie o jak zapomnieć o Violettcie, ale przerywa mi to telefon od ojca.
- Zostawiłeś swoje gówniane rzeczy w garażu. - To są jego słowa na przywitanie.
- Przepraszam. - Łapię głęboki oddech i biorę książki. - Sądziłem, że mama mi pozwoliła.
- Twoja matka nie ma nic do gadania. - Krzyknął ostro. - Powinieneś mieć moją zgodę. - Mówi jeszcze głośniej. - Dlaczego ty zawsze musisz wszystko spierdolić?! 
Nie mam ochoty na taką rozmowę, szybko się rozłączyłem. 
Po chwili patrzę w lustro. Analizuję każdą bliznę. Po chwili kopię komodę, wyładowując całą złość. Wszystkie rzeczy Federa wypadają.  Będzie zły, bo nie lubi bałaganu.
Pośpiesznie wrzucam wszystko do środka. Próbuję ułożyć je w porządku i nawet mi się to udaje. 
Z podłogi podnoszę porcelanowego słonika, a wraz z nim pojawiają się wspomnienia. Razem z moim starszym bratem kręciliśmy się w garażu. On miał siedemnaście lat, a ja dopiero osiem. Pracował przy motocyklu, kupionym za pieniądze z wakacyjnej pracy. 
- To kupa złomu. - Wyciągnął srebrny kluczyk z skrzynki. - Ale zabierze mnie w różne miejsca, z dala od tego tutaj. A ja tylko tego pragnę.
Cały dzień walczył  z ojcem. Miał dużo siniaków. Słyszałem jak się kłócą, a później okładają wzajemnie. To było normalne. takie życie. 
- Dlaczego chcesz wyjechać? - Patrzyłem, jak dokręcał śrubę. - Z powodu taty?
- Wrzucił klucz do skrzynki. Przeczesał dłonią brązowe włosy. 
- Pewnego dnia, kiedy dorośniesz, zdasz sobie sprawę, że wszytko w tym domu to jedno wielkie kłamstwo. Będziesz marzył o ucieczce z tego domu, nie licząc tego ile by cię to kosztowało.
- Zabierzesz mnie z sobą? Ja też chcę wyjechać.
- Tak, zabiorę - uśmiechnął się.
- Obiecujesz? 
- Tak, obiecuję.
Mój brat okazał się kłamcą, jak wszyscy w domu. Wyprowadził się i zapomniał o mnie, bo wolał się upić, niż stawić czoła życiu. Kilka lat mój drugi brat, skończył szkołę średnią i także opuścił dom. Zmienił numer telefonu i nikt do tej chwili nie wie, co się z nim dzieje. 
Miałem wtedy dwanaście lat i byłem jedynym dzieckiem w domu, a to oznaczało, że gniew ojca skupi się tylko na mnie. Przedtem byłem policzkowany, dostawałem pasem, a czasem zdarzały się uderzenia pięścią. Umiał się powstrzymać, żeby bardzo bolało, ale dało ukryć się ślady. 
Ojciec był bardzo silny. Znałem zasady. Wstań schowaj się, inaczej nie dasz mu czasu, by ochłonął. Z kolejnymi latami byłem katowany bardziej. Czasem chciałam mu się sprzeciwić, ale po kilku uderzeniach traciłem wiarę. Zawsze był silniejszy i nikt jeszcze z nim nie wygrał. Najlepszym wyjściem jest wyprowadzenie się domu. Teraz przynajmniej czuję się wolny. Nadal mam blizny i one przypominają wszystkie uderzenia.
Jakby ktoś poznał tą historię to na pewno dziwiłby się, co robi moja matka. Nie przejmowała się mną, upijała się do nieprzytomności i chodziła na różne przyjęcia. Nawet nigdy się nie zapytała o to skąd pochodzą rany i dlaczego.
Siedzę na podłodze i mrugam. Odganiam od siebie te nieszczęsne wspomnienia. Unoszę koszulę. Kiedy przyjechałem od collegu'e obiecałem sobie, że przestanę - rzucę ten chory nawyk. To na pewno będzie mnie więcej kosztować, niż myślałem. 
***

Witajcie.! <3
Długo nie było rozdziału xd ale to normalka, że jestem taka niesystematyczna :D
Wybaczycie? ;3
Rozdział jest taki średni :/
Zresztą sami oceńcie.
Ja jutro nie idę do szkoły ;p a wy? ;3

6 komentarzy =  Capítulo 6

niedziela, 4 października 2015

Capítulo 4

"Szczęśliwi Ci, którzy mają siebie i swój świat, nie przejmując się tym, co myślą o nich inni ..."

 
*Violetta*
- Jakie plany na dzisiejszy wieczór? - pyta Fran.
- Ja to zaszyję się w jakimś kącie i będę czytać książkę - odpowiedziałam, wkładając koszulę do pralki.
- Vilu, no proszę, chodźmy do tej nowej restauracji - zaproponowała Fran.
- Chodzi ci o tą, w której jest sushi? - pytam, a ona kiwa twierdząco głową - przecież wiesz, że ja tego nie lubię.
- Nie lubisz, bo nigdy nie próbowałaś, spytaj się Diega czy on lubi.
Nastawiam odpowiedni program pralki, a ona zaczyna działać. Wszystko w środku wiruje, a ja skupiam na tym wzrok.
- Vilu, no proszę - Włoszka robi błagalną minę.
- No dobrze, ale nie licz na to, że ja to zjem - kiwnęła głową.
- To ja idę szukać Diega - wyszła z pomieszczenia.

Po chwili zadzwoniła do mnie mama. Przesunęłam palcem po smartphonie.
- Cześć mamo. - Idę w kąt pomieszczenia, uciekając przed klekotem pralek.
- Hej, kochanie. Jak tam twój pierwszy dzień zajęć?
- Pierwszy dzień zajęć przypada w poniedziałek - przypominam jej. - Dziś wszyscy się meldują.
- I jak ci idzie?
- Już wiem, gdzie wszystko się znajduje, więc robię pranie.
- No to dobrze, skarbie.
- A jak tam  w domu?
- Strasznie pusto bez was.
- Przepraszam muszę, kończyć, bo przyszła Francesca z Diegiem.
- Okay, pozdrów ich ode mnie - rozłączyła się.

W pomieszczeniu jest już Francesca, wraz z  Diegiem.
- Słyszałem, że chcesz spróbować sushi? - zagadnął Diego, a ja zmroziłam spojrzeniem Fran.
- O niczym innym nie marzę - skłamałam z uśmiechem.

Francesca wyszła, prawdopodobnie poszła do swoich rodziców, którzy ją dziś odwiedzili. Ja z Diegiem zostaliśmy. Pomógł mi z praniem. Gdy uż wszystko ogarnęliśmy poszliśmy do mojego pokoju.

*Leon*
- Już karton byłby od tego większy - oceniam pokój w akademiku.
Dostaliśmy się do akademika w którym mieszkają pierwszoroczniacy. W pokoju znajdują się dwa podwójne łóżka. Odległość między nimi wynosi 2 kroki. W kącie, obok okna znajduję się biurko. W tym pomieszczeniu ledwo, co jest miejsce na nasze kartony.
- Jesteś pewien, że nie chcesz wynająć mieszkania? Widziałem kilka po drodze do kampusu.
- Nie stać mnie na mieszkanie. Mszę znaleźć sobie pracę, żeby kupić książki i inne rzeczy.
- Stypendium ci nie wystarczyło? - drapię się po głowie.
- Pokryło tylko czesne - odpowiada Federico.
- Przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć i ci pomogę - zaproponowałem.
- Nie korzystam z pomocy charytatywnej. Jeśli chcesz mieć mieszkanie, to je sobie wynajmij. Nie musisz mieszkać w akademiku ze względu na mnie.

Po chwili wziąłem puste pudełka i poszedłem wyrzucić je do kosza, który znajdował się na korytarzu. Gdy wyszedłem zauważyłem Violettę. Znów szła z tym samym chłopakiem i się uśmiechała. Zatrzymałem się na środku korytarza i czekałem aż do mnie dotrze. Violetta nie dostrzega mnie, ale jej kolega tak. Po chwili szepnął jej coś do ucha. Momentalnie spojrzała na mnie i cofnęła się do tyłu, jakby bała się, że za chwilę ją zaatakuję. Jej przyjaciel kładzie jej rękę na plecach.
- Cześć - zaczynam niezręcznie, zmieszany jej reakcją na mój widok. - Nie wiem, czy mnie pamiętasz...
- Pamiętam - przerywa mi, a jej wzrok wędruje ku bliźnie na moim policzku. - Jak mogłabym nie pamiętać? Znamy się od dzieciństwa.
- Racja.
Jej przyjaciel patrzy na mnie.
- Jestem Diego - wyciąga rękę w moją stronę.
- Leon - ściskam jego dłoń, cały czas patrząc na Violettę.
- Musisz jej to wybaczyć, Violka dziś nie jest sobą - Dziewczyna spojrzała na niego.
- Wcale nie, bardzo dobrze się czuję - odpowiada.

Przez chwilę trwa niezręczna cisza, cały czas na nią patrzę. Ma na sobie za dużą bluzę, pod którą musi się znajdować ta idealne ciało, na którym dziś przez przypadek leżałem.
- Dzisiaj zaczynasz szkołę?
- Tak, jestem tu na stypendium dla futbolistów - patrzę na Diega z zaciekawieniem, czy on kiedykolwiek dotknął piłki futbolowej.
- My musimy iść. Mamy plany, co do obiadu. Miło było porozmawiać, Leon.
- Mógłbyś do na dołączyć - mówi Diego, ignorując gniewne spojrzenie, które rzuca mu Violetta. - Jeśli chcesz. Po prostu chcemy sprawdzić nowe miejsce.
- Bar sushi. - Po raz pierwszy wzrok Violi spotyka się z moim. Przemawia przez niego jej smutek i nieśmiałość. O mały, włos a podszedłbym do niej i ją przytulił, by odegnać jej ból. To dziwne uczucie, bo nigdy nikogo nie obejmowałem, nie licząc Ludmily, a i to robię tylko wtedy gdy muszę. - Ni jestem pewna, czy jedzenie będzie dobre.
- Lubię sushi. - Zerkam przez ramię na otwarte drzwi od pokoju. - Ale muszę zabrać ze sobą Federica, jeśli wam to nie przeszkadza.
- Wiem, kim jest - Viola z trudem przełyka ślinę.
- Dajcie mi chwilę. Sprawdzę, czy podoba mu się ten pomysł. - Cofam się do pokoju. Feder siedzi na nieposłanym łóżku i przegląda stertę papierów. Łapię za framugę i zaglądam do środka. - Idziesz na sushi?
Unosi wzrok znad papierów.
- Sushi? Czemu?
- Bo Violetta Castillo właśnie nas zaprosiła. A raczej jej przyjaciel...pamiętasz jaka jest wycofana?
Wkłada papiery do szuflady, a małą żółtą karteczkę zgniata i wyrzuca do kosza.
- Stała się taka gdzieś w szóstej klasie. Zupełnie, jakby w jednej minucie była normalna, a w następnej kompletnie jej odbiło.
Odchylam się zerkając na korytarz, patrzę jak Violetta szepcze coś do ucha Diega.
- Nie pamiętam tego. Przypominam sobie, że była normalna, a potem w ogóle nie mogę sobie jej przypomnieć. Z nikim nie chodziła, prawda?
- Nie. - Wzrusza ramionami. - Co za obsesję masz teraz na jej punkcie?
- To nie jest obsesja. - Zdenerwowało mnie jego oskarżenie. - Nigdy nie mam obsesji na niczyim punkcie. Zaproponowali obiad i przyjąłem zaproszenie, żeby być uprzejmy. Jeśli nie chcesz iść, to nie musimy
Wciska portfel w tylną kieszeń.
- Mogę iść. Jeśli udało mi się przeżyć miliony obiadów z Ludmilą, to z pewnością przetrwam posiłek z dziewczyną z byłej szkoły, która rawie w ogóle się nie odzywa.

Czuję się jak kompletny głupek. Wydaje mi się, że Federico wie znacznie więcej o Violettcie niż ja, a w końcu powinienem znać dziewczynę, która uratowała mnie od tylu rzeczy, że nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek zdołam jej to wyjaśnić.


*Violetta*
 - Jestem na Ciebie zła, rozumiesz? - syczę do Diega półgłosem, gdy idziemy przez ciemny parking ku restauracji rozświetlonej blaskiem. Cała nasza czwórka przyjechała do tego miejsca tym samym samochodem. Panująca w nim cisza sprawiała, że miałam ochotę wyrwać sobie włosy z głowy. - Po co ich zapraszałeś?
- Żeby być uprzejmym. - Wzrusza ramionami i mnie obejmuje. - A teraz śliczna Violu, odpręż się i wykreśl z naszej listy zalecenie, by być bardziej towarzyskim. Dodatkowo możemy wykreślić zaproszenie kogoś na obiad.
- Gdy wrócimy spalę tę listę. - Szarpnięciem otwieram szklane drzwi i wchodzę do korytarza, zanurzając się w dusznej atmosfery restauracji. Przy barze panuje gwar za sprawą grupki dziewczyn w tiarach i boa z piór. Chyba odbywa się tam wieczór panieński.
- Nie zrobisz tego. Zrelaksuj się i spróbuj podtrzymać lekką konwersację. - Podbiega do kelnerki, opierając rękę na ladzie. - Cześć, będą jakieś wolne miejsca przy barze?

Dziewczyna zaczyna chichotać, sprawdzając listę. Coś mi się wydaje, że straciła głowę dla Diega.
Odwróciłam się w stronę Federica i Leona. Patrzę na nich, ale do głowy nie przychodzi mi żaden temat do rozmowy z nimi. Niedobrze czuję się w towarzystwie chłopaków, nie licząc Diega. Żałuję tego, ale moje wspomnienia mi na to nie pozwalają.

***
Hejczi skarbki. <3 
Jak się macie??
Minął już miesiąc szkoły, to było tak szybko ;/ 
Ale to lepiej bo zostało jeszcze 9 miesięcy szkoły.
Tak, wiem bardzo pocieszające.
Jest opóźnienie, no bo w piątek nie miałam czasu, w sobotę musiałam czytać książkę i uczyć się z historii :c

Co sądzicie o rozdziale?
Nadaje się do czytania? 

Udanego tygodnia :*