czwartek, 29 października 2015

Capítulo 5


"Życie byłoby nędzne i zawstydzające, gdybyśmy skupiali się tylko na przygotowaniach do zadań jutra, a nie brali udziału w walce dziś"
 
*Violetta*
Staliśmy w ciszy.  Federico urwał woskowany liść ze sztucznej rośliny przy drzwiach.
- Sądziłem, że w Buenos Aires będzie miastem imprez, ale chyba się myliłem - Feder rozpoczął rozmowę.
- Wiesz na pewno znajdziesz tu jakieś kluby i podobnych miejsc. 
Federico robi poważną minę. Trochę się przeraziłam, więc cofam się o jeden krok do tyłu.
- Więc, wiesz gdzie są? - zapytał z zaciekawieniem.
- Tylko o nich słyszałam - zerknęłam kątem oka na Leona. Słucha mnie. Oparł się o drzwi i założył ręce na piersi, no i się patrzy. Ale czemu? Na pewno dziwnie wyglądam, gdy mówię. - Ale niewiele z nich znam.
- Tak, nigdy nie należałaś do imprezowiczek? Prawda? - upuścił liścia na podłogę. 
- Kiedyś lubiła imprezy - wtrącił się Leon z dumą wymalowaną na twarzy. - Teraz sobie przypominam. Zaczynała się szósta klasa i moja mama miała przynieść ciasto, ale zapomniała, czy coś w tym rodzaju ... To chyba były twoje urodziny.
- Kończyłam dwanaście lat. - Tracę oddech, bo przypominają mi się baloniki, konfetti i różowy lukier, ohyda. - Ale to wydarzenie nie czyni mnie imprezowiczką, tylko zwykłą dziewczynką, która chciała mieć przyjęcie urodzinowe ... Tylko tyle chciałam.
Spojrzeli na mnie, jak na jakąś idiotkę. Zresztą chyba każdy tak samo uważa. 

- Dostałem stolik, ale nie przy barze. - Diego objął mnie ramieniem. - Co się stało? Wyglądasz kiepsko.
Mrugnęłam kilka razy i spróbowałam się uśmiechnąć.
- Po prostu jestem trochę zmęczona.
On i tak wie, że kłamię, ale nie powie tego przy Leonie i Federico.

Kelnerka zaprowadziła nas do naszego stolika i zostawiła karty dań, byśmy mogli je przejrzeć. Stawia cztery szklanki wody z lodem i cytryną i ładnie uśmiecha się do Diega. Chłopak to odwzajemnił, a dziewczyna wróciła za ladę. Co jakiś czas Diego zerkał na nią. 
Cały czas patrzę w menu i nic nie rozumiem z tego, co tam pisze. Mrugam przyglądam się każdej literze z osoba, ale one nie układają się w nic, co mogłabym rozumieć.
- Ymm, powinienem się do czegoś przyznać - ogłasza Leon. Kiedy zerkam na niego, na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech, który próbuję odwzajemnić. - Nie lubię sushi. Tak naprawdę to przyprawia mnie ono o dreszcze.
- Mnie też - zgadzam się z nieśmiałym uśmiechem.- Jest dziwne, bo niegotowane.
- Ona nigdy nie próbowała sushi - wyjawia Diego, przewracając strony karty dań. - Zatem Violka nie powinna wyrażać opinii na ten temat.
- A ja sądzę, że może wypowiedzieć swoje zdanie. - Pod stołem kolano Leona ociera się o moje. Nie jestem pewna, czy to jet przypadek. Ten gest napełnia moje ciało gorącem. - Myślę, że to cenna opinia.  
Nie wiem, jak zareagować na ten komplement, więc nic nie mówię.
- Ja nie twierdzę, że zdanie Violetty się nie liczy - tłumaczy Diego. - Tyle, że być może jakby spróbowała sushi , to posmakowałby jej. Ja żyję z taką zasadą, że trzeba wszystkiego próbować.
- Kurwa, zostawiłem telefon w samochodzie - Feder uderzył ręką w stół. - Zaraz wracam - po chwili znikł za drzwiami restauracji.
We troję znów spoglądamy w karty dań.
- Zapomniałem, że zamknąłem samochód. - Przypomniał sobie Diego. - Pójdę za nim.
W mgnieniu oka zostałam sam na sam z Leonem. Lustrował mnie bacznie.
- Federico, tak naprawdę wyszedł na papierosa- wyjaśnia Leon ściskając solniczkę. - O nie lubi się przyznawać do tego, przy ludziach których praktycznie nie zna.
Kiwnęłam głową, uciekając od jego spojrzenia.
- Diego też na pewno wyszedł na papierosa - lekko się uśmiechnęłam. - On zawsze palił w samochodzie, ale tym razem był uprzejmy.
- To miłe. - Leon się uśmiecha, a jego oczy wydają się takie piękne.- Federico, pali w moim samochodzie odkąd skończył szesnaście lat.
Zaczynam się śmiać.
- Co w tym śmiesznego? - pyta Leon zakładając ręce na stole. Rękawy jego bluzy podjeżdżają do góry. Na spodzie nadgarstków znajduję się białe szramy. Szybkim ruchem poprawił rękawy, by je ukryć. - No dalej, mów co Cię tak rozśmieszyło? 
- Nic takiego. - Spoglądam na niego. - Zastanawiałam się, co powiedziałby mój ojciec, gdy dowiedziałby się, że jego biegacz pali.
- Sądzę, że o tym wiedział. - Brunet pochylił się nad stołem i przysunął się do mnie. - Raczej znał nasze wszystkie grzeszki, ale nigdy nic na ten temat nie mówił. 
- Może i wiedział. Pamiętam, że jak przyłapał mojego brata na paleniu, to dał mu szlaban na długi czas. -Czemu ja z nim o tym rozmawiam? To do mnie nie podobne. Opuściłam wzrok i przyglądałam się liście przystawek. 
- Violu, przepraszam - mówi znienacka, kładzie płasko dłoń na stole i przysuwa ją w kierunku mojej. Jego palce muskają wierzch mojej dłoni, zaczynam się krztusić.
- Za co? - mówię ze ściśniętym gardłem.
- Że nie podziękowałem ... za tamtą noc. - Jego duża dłoń przykryła moją rękę.
Przez krótką chwilę czuję ciepło, ale potem znów czuję się bezsilna.
- Nic nie szkodzi. - Wyrywam rękę i chowam ją pod stołem. Serce bije mi jak oszalałe, a ja wpatruję się w menu. - To była ciężka noc.

Nic nie powiedział, cofnął rękę. Nie patrzyłam na niego, bo nie chciałam widzieć wyrazu jego twarzy.
- Jak myślisz dostałbym tu hamburgera? - Szybko zmienił temat.
- A jest tu napisane, że  podają hamburgery?
- Nie, tak tylko żartowałem. - Obserwuje mnie bacznie. - Czy mogę o coś zapytać? 
Kiwnęłam twierdząco głową.
- Dlaczego tak wcześnie wyjechałaś do colleg'u? Większość ludzi woli zostać w domu i trochę się zabawić.
Wzruszyłam ramionami. 
- Wiesz, w domu to praktycznie nic mnie nie trzymało, nie licząc rodziców.
- Nie miałaś wielu przyjaciół, prawda? - Wspomnienia zmieniają wyraz ego twarzy, gdy zaczyna łączyć cząstki mojego smutnego życia.
Na szczęście Federico i Diego wracają. Czuć ich papierosami.
Szatyn siada obok mnie i całuje mój policzek. Leon, gdy to zauważył zrobił poważniejszą minę. 
Leon uderza stopą w moją nogę. Chcę go poprosić, żeby przestał, ale nie chcę na niego spojrzeć. Czuję, że jakaś część mnie go lubi.
Kelnerka wróciła, a każdy z nas złożył zamówienie. Moim celem było zjedzenia całego posiłku, co do okruszka. Gdy jednak, tylko zobaczyłam ten posiłek, mój żołądek się zacisnął i wiem, że zrobię to co zwykle.



Tydzień później ...
*Leon*


Od rozpoczęcia szkoły minął już tydzień.. Zajęcia są na prawdę męczące. Wszyscy mieli racje, ostrzegali mnie, że tu będzie trudniej. Niestety nie przygotowałem się na ogrom pracy, której tu ode mnie wymagają. Między nauką, a treningami nie mam nawet czasu na skupienie się na czymś innym.

Od obiadu z Violettą. Nasze drogi zaczęły się krzyżować. Za każdym razem mnie unikała. Chodzimy razem na zajęcia z biologi, ale ona siedzi w ostatnim rzędzie, najdalej od wszystkich, skupiona na notatniku i długopisie. Próbuję się na nią nie patrzeć, ale to mi się nie udaje.

Szykuję się do wyjścia na zajęcia. Myślę sobie o jak zapomnieć o Violettcie, ale przerywa mi to telefon od ojca.
- Zostawiłeś swoje gówniane rzeczy w garażu. - To są jego słowa na przywitanie.
- Przepraszam. - Łapię głęboki oddech i biorę książki. - Sądziłem, że mama mi pozwoliła.
- Twoja matka nie ma nic do gadania. - Krzyknął ostro. - Powinieneś mieć moją zgodę. - Mówi jeszcze głośniej. - Dlaczego ty zawsze musisz wszystko spierdolić?! 
Nie mam ochoty na taką rozmowę, szybko się rozłączyłem. 
Po chwili patrzę w lustro. Analizuję każdą bliznę. Po chwili kopię komodę, wyładowując całą złość. Wszystkie rzeczy Federa wypadają.  Będzie zły, bo nie lubi bałaganu.
Pośpiesznie wrzucam wszystko do środka. Próbuję ułożyć je w porządku i nawet mi się to udaje. 
Z podłogi podnoszę porcelanowego słonika, a wraz z nim pojawiają się wspomnienia. Razem z moim starszym bratem kręciliśmy się w garażu. On miał siedemnaście lat, a ja dopiero osiem. Pracował przy motocyklu, kupionym za pieniądze z wakacyjnej pracy. 
- To kupa złomu. - Wyciągnął srebrny kluczyk z skrzynki. - Ale zabierze mnie w różne miejsca, z dala od tego tutaj. A ja tylko tego pragnę.
Cały dzień walczył  z ojcem. Miał dużo siniaków. Słyszałem jak się kłócą, a później okładają wzajemnie. To było normalne. takie życie. 
- Dlaczego chcesz wyjechać? - Patrzyłem, jak dokręcał śrubę. - Z powodu taty?
- Wrzucił klucz do skrzynki. Przeczesał dłonią brązowe włosy. 
- Pewnego dnia, kiedy dorośniesz, zdasz sobie sprawę, że wszytko w tym domu to jedno wielkie kłamstwo. Będziesz marzył o ucieczce z tego domu, nie licząc tego ile by cię to kosztowało.
- Zabierzesz mnie z sobą? Ja też chcę wyjechać.
- Tak, zabiorę - uśmiechnął się.
- Obiecujesz? 
- Tak, obiecuję.
Mój brat okazał się kłamcą, jak wszyscy w domu. Wyprowadził się i zapomniał o mnie, bo wolał się upić, niż stawić czoła życiu. Kilka lat mój drugi brat, skończył szkołę średnią i także opuścił dom. Zmienił numer telefonu i nikt do tej chwili nie wie, co się z nim dzieje. 
Miałem wtedy dwanaście lat i byłem jedynym dzieckiem w domu, a to oznaczało, że gniew ojca skupi się tylko na mnie. Przedtem byłem policzkowany, dostawałem pasem, a czasem zdarzały się uderzenia pięścią. Umiał się powstrzymać, żeby bardzo bolało, ale dało ukryć się ślady. 
Ojciec był bardzo silny. Znałem zasady. Wstań schowaj się, inaczej nie dasz mu czasu, by ochłonął. Z kolejnymi latami byłem katowany bardziej. Czasem chciałam mu się sprzeciwić, ale po kilku uderzeniach traciłem wiarę. Zawsze był silniejszy i nikt jeszcze z nim nie wygrał. Najlepszym wyjściem jest wyprowadzenie się domu. Teraz przynajmniej czuję się wolny. Nadal mam blizny i one przypominają wszystkie uderzenia.
Jakby ktoś poznał tą historię to na pewno dziwiłby się, co robi moja matka. Nie przejmowała się mną, upijała się do nieprzytomności i chodziła na różne przyjęcia. Nawet nigdy się nie zapytała o to skąd pochodzą rany i dlaczego.
Siedzę na podłodze i mrugam. Odganiam od siebie te nieszczęsne wspomnienia. Unoszę koszulę. Kiedy przyjechałem od collegu'e obiecałem sobie, że przestanę - rzucę ten chory nawyk. To na pewno będzie mnie więcej kosztować, niż myślałem. 
***

Witajcie.! <3
Długo nie było rozdziału xd ale to normalka, że jestem taka niesystematyczna :D
Wybaczycie? ;3
Rozdział jest taki średni :/
Zresztą sami oceńcie.
Ja jutro nie idę do szkoły ;p a wy? ;3

6 komentarzy =  Capítulo 6

niedziela, 4 października 2015

Capítulo 4

"Szczęśliwi Ci, którzy mają siebie i swój świat, nie przejmując się tym, co myślą o nich inni ..."

 
*Violetta*
- Jakie plany na dzisiejszy wieczór? - pyta Fran.
- Ja to zaszyję się w jakimś kącie i będę czytać książkę - odpowiedziałam, wkładając koszulę do pralki.
- Vilu, no proszę, chodźmy do tej nowej restauracji - zaproponowała Fran.
- Chodzi ci o tą, w której jest sushi? - pytam, a ona kiwa twierdząco głową - przecież wiesz, że ja tego nie lubię.
- Nie lubisz, bo nigdy nie próbowałaś, spytaj się Diega czy on lubi.
Nastawiam odpowiedni program pralki, a ona zaczyna działać. Wszystko w środku wiruje, a ja skupiam na tym wzrok.
- Vilu, no proszę - Włoszka robi błagalną minę.
- No dobrze, ale nie licz na to, że ja to zjem - kiwnęła głową.
- To ja idę szukać Diega - wyszła z pomieszczenia.

Po chwili zadzwoniła do mnie mama. Przesunęłam palcem po smartphonie.
- Cześć mamo. - Idę w kąt pomieszczenia, uciekając przed klekotem pralek.
- Hej, kochanie. Jak tam twój pierwszy dzień zajęć?
- Pierwszy dzień zajęć przypada w poniedziałek - przypominam jej. - Dziś wszyscy się meldują.
- I jak ci idzie?
- Już wiem, gdzie wszystko się znajduje, więc robię pranie.
- No to dobrze, skarbie.
- A jak tam  w domu?
- Strasznie pusto bez was.
- Przepraszam muszę, kończyć, bo przyszła Francesca z Diegiem.
- Okay, pozdrów ich ode mnie - rozłączyła się.

W pomieszczeniu jest już Francesca, wraz z  Diegiem.
- Słyszałem, że chcesz spróbować sushi? - zagadnął Diego, a ja zmroziłam spojrzeniem Fran.
- O niczym innym nie marzę - skłamałam z uśmiechem.

Francesca wyszła, prawdopodobnie poszła do swoich rodziców, którzy ją dziś odwiedzili. Ja z Diegiem zostaliśmy. Pomógł mi z praniem. Gdy uż wszystko ogarnęliśmy poszliśmy do mojego pokoju.

*Leon*
- Już karton byłby od tego większy - oceniam pokój w akademiku.
Dostaliśmy się do akademika w którym mieszkają pierwszoroczniacy. W pokoju znajdują się dwa podwójne łóżka. Odległość między nimi wynosi 2 kroki. W kącie, obok okna znajduję się biurko. W tym pomieszczeniu ledwo, co jest miejsce na nasze kartony.
- Jesteś pewien, że nie chcesz wynająć mieszkania? Widziałem kilka po drodze do kampusu.
- Nie stać mnie na mieszkanie. Mszę znaleźć sobie pracę, żeby kupić książki i inne rzeczy.
- Stypendium ci nie wystarczyło? - drapię się po głowie.
- Pokryło tylko czesne - odpowiada Federico.
- Przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć i ci pomogę - zaproponowałem.
- Nie korzystam z pomocy charytatywnej. Jeśli chcesz mieć mieszkanie, to je sobie wynajmij. Nie musisz mieszkać w akademiku ze względu na mnie.

Po chwili wziąłem puste pudełka i poszedłem wyrzucić je do kosza, który znajdował się na korytarzu. Gdy wyszedłem zauważyłem Violettę. Znów szła z tym samym chłopakiem i się uśmiechała. Zatrzymałem się na środku korytarza i czekałem aż do mnie dotrze. Violetta nie dostrzega mnie, ale jej kolega tak. Po chwili szepnął jej coś do ucha. Momentalnie spojrzała na mnie i cofnęła się do tyłu, jakby bała się, że za chwilę ją zaatakuję. Jej przyjaciel kładzie jej rękę na plecach.
- Cześć - zaczynam niezręcznie, zmieszany jej reakcją na mój widok. - Nie wiem, czy mnie pamiętasz...
- Pamiętam - przerywa mi, a jej wzrok wędruje ku bliźnie na moim policzku. - Jak mogłabym nie pamiętać? Znamy się od dzieciństwa.
- Racja.
Jej przyjaciel patrzy na mnie.
- Jestem Diego - wyciąga rękę w moją stronę.
- Leon - ściskam jego dłoń, cały czas patrząc na Violettę.
- Musisz jej to wybaczyć, Violka dziś nie jest sobą - Dziewczyna spojrzała na niego.
- Wcale nie, bardzo dobrze się czuję - odpowiada.

Przez chwilę trwa niezręczna cisza, cały czas na nią patrzę. Ma na sobie za dużą bluzę, pod którą musi się znajdować ta idealne ciało, na którym dziś przez przypadek leżałem.
- Dzisiaj zaczynasz szkołę?
- Tak, jestem tu na stypendium dla futbolistów - patrzę na Diega z zaciekawieniem, czy on kiedykolwiek dotknął piłki futbolowej.
- My musimy iść. Mamy plany, co do obiadu. Miło było porozmawiać, Leon.
- Mógłbyś do na dołączyć - mówi Diego, ignorując gniewne spojrzenie, które rzuca mu Violetta. - Jeśli chcesz. Po prostu chcemy sprawdzić nowe miejsce.
- Bar sushi. - Po raz pierwszy wzrok Violi spotyka się z moim. Przemawia przez niego jej smutek i nieśmiałość. O mały, włos a podszedłbym do niej i ją przytulił, by odegnać jej ból. To dziwne uczucie, bo nigdy nikogo nie obejmowałem, nie licząc Ludmily, a i to robię tylko wtedy gdy muszę. - Ni jestem pewna, czy jedzenie będzie dobre.
- Lubię sushi. - Zerkam przez ramię na otwarte drzwi od pokoju. - Ale muszę zabrać ze sobą Federica, jeśli wam to nie przeszkadza.
- Wiem, kim jest - Viola z trudem przełyka ślinę.
- Dajcie mi chwilę. Sprawdzę, czy podoba mu się ten pomysł. - Cofam się do pokoju. Feder siedzi na nieposłanym łóżku i przegląda stertę papierów. Łapię za framugę i zaglądam do środka. - Idziesz na sushi?
Unosi wzrok znad papierów.
- Sushi? Czemu?
- Bo Violetta Castillo właśnie nas zaprosiła. A raczej jej przyjaciel...pamiętasz jaka jest wycofana?
Wkłada papiery do szuflady, a małą żółtą karteczkę zgniata i wyrzuca do kosza.
- Stała się taka gdzieś w szóstej klasie. Zupełnie, jakby w jednej minucie była normalna, a w następnej kompletnie jej odbiło.
Odchylam się zerkając na korytarz, patrzę jak Violetta szepcze coś do ucha Diega.
- Nie pamiętam tego. Przypominam sobie, że była normalna, a potem w ogóle nie mogę sobie jej przypomnieć. Z nikim nie chodziła, prawda?
- Nie. - Wzrusza ramionami. - Co za obsesję masz teraz na jej punkcie?
- To nie jest obsesja. - Zdenerwowało mnie jego oskarżenie. - Nigdy nie mam obsesji na niczyim punkcie. Zaproponowali obiad i przyjąłem zaproszenie, żeby być uprzejmy. Jeśli nie chcesz iść, to nie musimy
Wciska portfel w tylną kieszeń.
- Mogę iść. Jeśli udało mi się przeżyć miliony obiadów z Ludmilą, to z pewnością przetrwam posiłek z dziewczyną z byłej szkoły, która rawie w ogóle się nie odzywa.

Czuję się jak kompletny głupek. Wydaje mi się, że Federico wie znacznie więcej o Violettcie niż ja, a w końcu powinienem znać dziewczynę, która uratowała mnie od tylu rzeczy, że nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek zdołam jej to wyjaśnić.


*Violetta*
 - Jestem na Ciebie zła, rozumiesz? - syczę do Diega półgłosem, gdy idziemy przez ciemny parking ku restauracji rozświetlonej blaskiem. Cała nasza czwórka przyjechała do tego miejsca tym samym samochodem. Panująca w nim cisza sprawiała, że miałam ochotę wyrwać sobie włosy z głowy. - Po co ich zapraszałeś?
- Żeby być uprzejmym. - Wzrusza ramionami i mnie obejmuje. - A teraz śliczna Violu, odpręż się i wykreśl z naszej listy zalecenie, by być bardziej towarzyskim. Dodatkowo możemy wykreślić zaproszenie kogoś na obiad.
- Gdy wrócimy spalę tę listę. - Szarpnięciem otwieram szklane drzwi i wchodzę do korytarza, zanurzając się w dusznej atmosfery restauracji. Przy barze panuje gwar za sprawą grupki dziewczyn w tiarach i boa z piór. Chyba odbywa się tam wieczór panieński.
- Nie zrobisz tego. Zrelaksuj się i spróbuj podtrzymać lekką konwersację. - Podbiega do kelnerki, opierając rękę na ladzie. - Cześć, będą jakieś wolne miejsca przy barze?

Dziewczyna zaczyna chichotać, sprawdzając listę. Coś mi się wydaje, że straciła głowę dla Diega.
Odwróciłam się w stronę Federica i Leona. Patrzę na nich, ale do głowy nie przychodzi mi żaden temat do rozmowy z nimi. Niedobrze czuję się w towarzystwie chłopaków, nie licząc Diega. Żałuję tego, ale moje wspomnienia mi na to nie pozwalają.

***
Hejczi skarbki. <3 
Jak się macie??
Minął już miesiąc szkoły, to było tak szybko ;/ 
Ale to lepiej bo zostało jeszcze 9 miesięcy szkoły.
Tak, wiem bardzo pocieszające.
Jest opóźnienie, no bo w piątek nie miałam czasu, w sobotę musiałam czytać książkę i uczyć się z historii :c

Co sądzicie o rozdziale?
Nadaje się do czytania? 

Udanego tygodnia :*

piątek, 25 września 2015

Capítulo 3

  
"Miłość nie polega na tym, aby wzajemnie sobie się przyglądać, lecz aby patrzeć razem w tym samym kierunku."
(Antoine de Saint-Exuery) 


4 miesiące później...
*Violetta*
Bardzo często zastanawiałam się, co skłania ludzi do określonego działania. Czy z tym się rodzi, czy po prostu z upływem lat uczymy się tego. Czy my w ogóle mamy kontrolę nad swoim życiem, czy może jesteśmy zupełnie bezradni.
- Boże, dlaczego ich tu tak dużo - komentuje Diego. Po chwili macha mi ręką przed twarzą i wyciąga z transu. - Halo! Ziemia do Violetty! Violetta do ziemi. 
- Bo jest początek roku szkolnego, nie pamiętasz pierwszego roku w liceum? - podałam przykład.
- Miśka, ale my to coś zupełnie innego - odpowiada, uśmiechając się szeroko, a ja na to odpowiadam delikatnym uśmiechem.
- To, że zdecydowaliśmy się na letni semestr nie oznacza, że jesteśmy od nich lepsi - tłumaczyłam.
- No jasne, tylko że akurat jesteśmy - przewraca oczami.
Osłaniam twarz przed słońcem. Dziś ubrałam się pozytywniej niż zawsze, ale może zacznę się ubierać lepiej. Założyłam miętową koszulkę, a do dżinsy. Mój wcześniejszy strój składał się z workowatej bluzy i spodni, w ten właśnie sposób chciałam ukryć swoją sylwetkę i nie wyróżniać się za bardzo. Na początku każdy zwracał na to uwagę. Wytykali mnie palcami, ale później każdy się przyzwyczaił i miałam święty spokój. 
Na szczęście ostatnio wraz z Francescą udałyśmy się na zakupy. Powiedziała mi, że w końcu powinnam się zacząć ubierać bardziej dziewczęco. Posłuchałam jej i kupiłam kilka kolorowych ciuszków. W końcu, tu większość osób nie będzie mnie znać, bo wiele osób z mojego liceum poszło do innych szkół i tylko nieliczni wybrali ten sam colegge, co ja Fran i Diego. 
- Widać, że skorzystałaś z listy - uśmiechnął się szatyn.
- Taak, ale jakoś nie za bardzo czuję się w tych kolorach - powiedziałam.
- Nie pieprz, wyglądasz bardzo ładnie. Tylko się w tobie zakochać - zaśmiał się, a ja razem z nim.
Tak, ja i Diego stworzyliśmy listę, której głównie ja powinnam przestrzegać. Szatyn po przeczytaniu swojego poradnika psychologicznego, zaczął stosować różne porady, bo ma nadzieję, że mi to pomoże. Reasumując jestem dla niego królikiem doświadczalnym, ale mi to chyba nie przeszkadza. Bardzo się cieszę, że go mam i Francescę. Oni są najlepszymi przyjaciółmi. 
Powracając do listy, zawiera ona punkty które muszę wypełnić. Jest ich około 50 z czego wypełniłam tylko jeden, a mianowicie ubrałam się kolorowo. 
-Vilu, mogłabyś czasem założyć sukienkę, lub szorty i pokazać swoje nogi - objął mnie ramieniem.
- Diego, wiesz dlaczego... No, wiesz... Nie mogę...
- Wiem, i dlatego będę Cię wspierać - pocałował mnie w policzek. 
- Jesteś najlepszym przyjacielem na całym świecie - przytuliłam go. 

Diega poznałam w przedszkolu, podobnie jak Leona. Tylko, że z Diegiem zaprzyjaźniłam się i przez dalszą edukację wspierał mnie i tolerował moje wybory. Przeżył coś trudnego, a to wszystko przez prześladowców jego byłej dziewczyny, Demi. Byli tacy szczęśliwi i zakochani, ale długo nie nie mieli farta. Tak, więc Diego cierpiał przez nią.. Nawet teraz trudno mu jest, ale wspieramy się na wzajem.

We dwoje zmierzamy w kierunku głównego budynku. Na dziedzińcu panuje atmosfera konsternacji: studenci ich rodzice, chcą się rozeznać, dokąd mają iść. Idę wraz z Diegiem. Gdzieś z tyłu słyszę głośne "Uwaga". Potem widzę, że przede mną biegnie jakiś chłopak, który próbuje złapać piłkę futbolową wirującą w powietrzu. Jego masywne ciało zderza się z moim. Podam plecami na beton, waląc głową i łokciem w chodnik. Ramię promieniuje bólem.
- Złaź ze mnie. - Wiję się panicznie. Jego ciepło przyprawia mi uczucie, że czuję jakbym tonęła. - Złaź ze mnie w tej chwili!
- Przepraszam - Chłopak przewraca się na bok i szybko podnosi się - W ogóle Cię nie widziałem.
W końcu dostrzegłam, że znam tego chłopaka. Jego brązowe włosy i postawiona grzywka, w dodatku te oczy, no i jeszcze uśmiech, który może stopić serce niejednej dziewczyny. 
- Leon? 
- My się znamy?
Chłopak podaje mi dłoń, a ja wstaję. Przyglądam się jego twarzy. Dostrzegam bliznę, ciekawi mnie, czy to właśnie ona została z tej nocy, gdy go ojciec pobił.
W sercu czuję kłucie, bo on nawet nie pamięta kim jestem. 
- Hmm, sorry pomyliłam cię z kimś.
- Ej, ale imię się przecież zgadza - w głosie słyszę nutę wahania. Podnosi piłkę z trawy. - Czekaj, my się znamy, prawda?
-Naprawdę, przepraszam, że wpadłam ci pod nogi - szybko łapię Diega za rękę i idziemy do głównego wejścia.

Gdy już byliśmy w pomieszczeniu puściłam Diega, a ja sama oparłam się o ścianę. Próbuję złapać równy oddech.
- To był Leon Verdas.
- Ach - namyśla się - Ten Leon Verdas, którego uratowałaś?
- Ale ja go nie uratowałam - westchnęłam - ja po prostu przeszkodziłam jego ojcu.
- Możesz to tak tłumaczyć, ale ja wiem jedno.
- Przecież, każdy postąpił by tak jak ja

Diego łapie mnie za rękę i prowadzi przez korytarz.
- Vilu, przecież tak wielu ludzi przeszło by obok. Naprawdę wielu, woli patrzeć w inną stronę i nie dostrzegać krzywdy innych. Wiem to z własnego doświadczenia.
- Tak ogromnie mi przykro, że musiałeś przez to przejść.
- Miśka, niech Ci nie będzie przykro - wzdycha - Masz jeszcze własne zmartwienia.
 Przechodzimy obok sekretariatu. Gromadzi się tam wielu uczniów. Szukają planu zajęć, a także rozmawiają.

- On cię nawet nie poznał - Diego przedziera się przez tłum, żeby zdobyć różową kartkę, udało mu się.
- Tak ogólnie to on mnie nigdy nie rozpoznawał.
- No, ale teraz powinien - podaje mi talerz z ciastkami, ale kiwam przecząco głową. - Przecież, dzięki tobie uniknął sporego prania.
- Nie wyolbrzymiaj tego, możemy zmienić temat?
- To nie jest wyolbrzymianie - wzdycha. - Zamykam się już, ale chodźmy teraz szukać jakiegoś przewodnika do potorturowania.


*Leon*

Od 4 miesięcy każdej cholernej noc nawiedza mnie ten koszmar. Zwijam się przy basenowej altance, a ojciec mnie bije. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak wściekłego, jak tamtej nocy. Pewnie dlatego, że zrobiłem jedną z najgorszych rzeczy które można sobie wyobrazić.
Gdy po raz pierwszy uderza mnie w twarz, czuję jak ciepła krew tryska na jego białą koszulę. Powinienem się bronić, bo pewnie by mnie zabił, ale ja nauczyłem się umierać, tak, w środku. Po za tym już chyba nic mnie nie obchodzi.
Nagle ktoś się pojawił. Mała postać, widziałem strach w jej oczach. Nie rozumiem, czemu w ogóle się tym zainteresowała, ale wiele jej zawdzięczam.
Tej nocy Violetta Verdas ocaliła całe moje pieprzone życie. Pewnie nawet nie zdawałaby sobie z tego sprawy. Chciałbym, żeby o tym wiedziała, ale jeszcze nie wykombinowałem, jak jej o tym powiedzieć, ani w ogóle jej nie widywałem. Słyszałem jedynie, że wcześniej pojechała do colleg'u i żyła swoim życiem. Cholernie jej tego zazdroszczę.
Pierwszy dzień w kampusie przebiega przyjemnie. Odkąd odjechał samochód moich rodziców, mogę spokojnie oddychać. Wraz z Federem spacerowaliśmy i staraliśmy się zapamiętać, jak najwięcej miejsc. Czasem przerzucaliśmy do siebie piłkę.
Nagle, odbierając dość długą piłkę, wpadam na dziewczynę. Czuję się, jak ostatni kretyn, dlatego że ona jest taka drobna i krucha. Patrzy na mnie swoimi wielkimi oczami i wygląda na wystraszoną. Najdziwniejsze jest to, że ona mnie zna, ale zamyka się w sobie kiedy dopytuję.
- Widziałeś tę dziewczynę? - pytam Federica.
On jest moim najlepszym przyjacielem od drugiej klasy, kiedy obydwoje zdaliśmy sobie sprawę że mamy pieprzone rodziny, choć zupełnie w inny sposób.
- Tę, na którą wpadłeś? - bierze plan zajęć, składa papierek na pół i chowa do kieszeni spodni. - Trochę przypomina mi tą dziewczynę, którą torturowała Ludmila.
- Violettę Castillo?
- Chyba tak się nazywała - wypuszcza powietrze - ale to raczej nie ona, Violka w liceum miała krótsze włosy i malowała na czarno swoje oczy, a po za tym ta dziewczyna była chudsza.
- Jeśli to Viola, to muszę z nią porozmawiać o tamtej nocy - spojrzałem na drzwi w których zniknęła.

Federico nienawidzi Ludmily. Uważa ją za sukę bez uczuć, bo ona chyba taka jest dla innych przy mnie jest wyjątkowo słodka. Ale i tak jej nie kocham, a związek z nią jest mi na rękę, gdy tylko poczuł woń jej perfum uciekł w kierunku głównego wejścia.
- Mam nadzieję, że nie rozmawialiście o mnie - powiedziała, ale ona przecież uwielbia, jak się o niej dużo mówi, objęła mnie w pasie - no chyba, że to było coś dobrego.
Pocałowałem ją w czoło.
- Nikt o tobie nie mówił. Federico, po prostu poszedł poszukać swojego pokoju.

Ludmile poznałem w drugiej klasie liceum. Kiedy akurat przeniosła się do tej samej szkoły co ja. Była niezwykle atrakcyjna, a ja cieszyłem się dużą popularnością wśród rówieśników, ale z nikim nie chodziłem na poważnie, od czasu do czasu podrywałem dziewczyny, ale głównie skupiałem się na futbolu, tak jak tego chciał tata. Jednak Ludmila była bardzo zainteresowana mną i po kilku tygodniach zostaliśmy oficjalnie parą. Zawsze myśli o sobie, nigdy nie była ciekawa tego skąd biorą się moje rany, siniaki i blizny. Raz o to zapytała, gdy doszło do zbliżenia. Odpowiedziałem, że to wynik wypadku samochodowego, ale ona i tak dalej nie wnikała.
- Słuchaj, kochanie, muszę już iść - całuję ją w usta - Muszę iść się zameldować, rozpakować i dowiedzieć się, co gdzie jest.
- No, dobrze.
Pomachała mi na pożegnanie i poszła w kierunku własnego samochodu, wiodę za nią wzrokiem, a po chwili wchodzę do budynku. W środku jest dużo chłodnie niż na zewnątrz, wszędzie panuje gwar, bo każdy chce coś załatwić.
- Czy ty nie miałeś szukać pokoju? - zapytałem, patrząc na Luka.
- Będę szczery, nienawidzę twojej dziewczyny - to już akurat wiedziałem. - Chodź, zaraz powinien pojawić się tu przewodnik i oprowadzi nas po szkole.
- No dobrze - Nie podobał mi się ten pomysł, bo najchętniej poszedł bym do pokoju i się rozpakował.

Po chwili pojawił się przewodnik, za nim ustawiło się sporo uczniów. Ja i Federico ustawiliśmy się na samym końcu. Po chwili mój wzrok wędruje na dziewczynę którą zobaczyłem w tym tłumie. Uśmiecha się do chłopaka, który obok niej stoi.
- Na co tak patrzysz - przerywa mi Fede - Wiesz, to może być Violetta Castilo. Uświadomiłem sobie, że jej ojciec mówił coś o jej wyjeździe do tej szkoły.
- Niemożliwe... to może być... czy jednak? - patrzę na jej włosy długie brązowe, zakończone ombre, lekko pofalowane. Jej ubranie, podkreśla jej figurę i te śliczne duże brązowe oczy, w których iskrzy radość. Violę, którą znałem kryła w sobie mrok, te workowate ciuchy, ciemny makijaż i zawsze wyglądała na smutną. Unikała wszystkich, poza tą nocą, której mnie uratowała.
- To na pewno ona1 - krzyknął Feder, kilka osób spojrzało na niego, jak na jakiegoś kretyna.
- O kurwa - mówię nie dowierzając.
- W czymś pomóc? - pyta przewodnik.
- Nie, nie, przepraszam - szybko odpowiadam.
Przeczesuję tłum moim wzrokiem, ale nigdzie jej nie widać.
- Ej, do cholery, gdzie ona poszła? - mówię do Federica.
On wzrusza ramionami i dalej słuchamy tego, co gada przewodnik.
***
Heejczi ;33
Co słychać?? 
U mnie dobrze, przyzwyczaiłam się już do szkoły ;))
I nawet prawie zapomniałam o takim jednym (:
Rozdziału nie było bardzo dłuugo :/ 
To dlatego, że czekałam na te 6 komentarzy ♥
No i są *_*
Danke :**

W tamtym tygodniu miałam dodać ten rozdział, ale w iątek byłam na zakupach z przyjaciółkami, a w sobotę pojechałam na "Apel Młodych" do Radomia :)
Wspaniała zabawa ;*

Mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętacie xdd
Dobrze, to czekam na wasze opinie na temat rozdziału ;33

piątek, 4 września 2015

Capítulo 2

 "Człowiek ma dar kochania, lecz także dar cierpienia"

 ***
*Violetta*
Od czasów przedszkola chodziłam z Leonem do tej samej szkoły. To przygnębiające, że to nasza najdłuższa rozmowa. Odkąd w szóstej klasie nazwano mnie dziwakiem, nikt odzywali się nieliczni, większość z nich chciała mnie pogrążyć.
- Nie wielu, by tak postąpiło
Wstaje chwiejnie, a on teraz wyraźnie na de mną góruje. Leon jest tym typem chłopaka, w którym zakochuje się każda dziewczyna. Też byłam w nim zakochana, gdy jeszcze nie uważałam chłopców za zagrożenie.
- Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś
Podrapałam się delikatnie po czole.
- No cóż, zrobiłam to co uważałam za stosowne. Gdybym tego nie zrobiła, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła- po chwili powiedziałam.
- Nikt nie może się o tym dowiedzieć, dobrze?- zapytał.
Przygryzam wargę, bo nie wiem czy to byłoby najlepsze wyjście z tej sytuacji.
 - Może powinieneś o tym komuś powiedzieć - zaproponowałam.
- Nie ma o czym mówić.
Spojrzałam na jego poobijaną twarz.
- Dobrze - odpowiedziałam i ruszyłam ku celu mojego przyjazdu.
- Hej, Violetta, tak masz na imię, prawda? Mogę cię prosić o przysługę?
- Pewnie. Co mam zrobić?
- W łazience na parterze, znajduję się apteczka, a w zamrażarce leży worek z lodem. Przyniesiesz je?
Bardzo pragnę odejść, ale jego błagalny ton sprawia, że ulegam.
- Dobrze, zrobię to - przytakuję.

Wchodzę do środka, szybko przemykam pomiędzy tańczącymi ludźmi. Nigdzie nie widzę mojego brata. Pani Kate siedzi przy stole i gawędzi z innymi paniami.
- Violu, kochanie, gdzie twoja mama? - zapytała kobieta.
- Czeka w samochodzie, bo przyjechałyśmy, aby odebrać brata. A właśnie, widziała go gdzieś pani? - zapytałam przy okazji.
- Przykro mi kochanie, ale nie- odpowiedziała przecząco.
- Dobrze, to poszukam go- odpowiedziałam i udałam się ku łazience.
Gdy byłam już w pomieszczeniu, wzięłam apteczkę, a następnie z kuchennej zamrażarki wyciągnęłam lód. Gdy wychodziłam zobaczyłam mojego brata, Marca. Siedział na kapanie, obok swojego najlepszego kumpla. Chciałam do niego podejść, ale nie mogłam dłużej wytrzymać w tym pomieszczeniu. W każdym kącie całowały się pary, a mnie przyprawiało to o mdłości.
Wyszłam z domu i udałam się ku altance. Ku mojemu zdziwieniu, nie było tam Leona. Panicznie zaczęłam się oglądać w koło. W końcu Leon wyłonił się, a ja delikatnie się go wystraszyłam.
- Przyniosłaś rzeczy?
Wślizguję się do środka i zamykam drzwi od altanki. Wyciągam przed siebie apteczkę i worek z lodem, a jednocześnie odwracam się w stronę drzwi, by uniknąć widoku na jego klatkę piersiową.
- Violu, ja nie gryzę - bierze ode mnie apteczkę. - Nie musisz gapić się w ścianę.
Zmuszam się, by na niego spojrzeć. Na jego brzuchu jest tak dużo blizn i ran, wydaje mi się, że to nie był pierwszy raz, gdy go ojciec pobił. Po chwili nasze oczy spotkają się.
- Podałabyś mi gazę i wodę utlenioną? - poprosił.
Wykonałam zadanie, a nasączonym wacikiem dotknęłam jego rany. Resztę zrobił sam, a ja się mu przyglądałam.
- W przypadku tego rozciętego policzka, konieczne byłby by szwy. Nie wygląda to dobrze- marszczę się.
- Nic mi nie będzie- odpowiada, próbując się uśmiechnąć.
Podchodzę bliżej do niego i dotykam jego blizny. Na prawdę wygląda to okropnie. Przez ranę widać tkankę i mięśnie. Dotykam delikatnie jego policzek, przykładając do niego gazę. Widać, że go to boli, bo delikatnie zaczął się wić.
Leon, jest pierwszą osobą z poza rodziny, którą dotknęłam. To było dziwne uczucie. Po chwili, czuję jak telefon wibruje mi w kieszeni czarnych spodni. wyciągam urządzenie i zerkam na powiadomienia. Widnieje tam 10 połączeń i 5 sms-ów od mamy i Marca.
- Muszę iść, moja mama czeka na mnie w samochodzie, jesteś pewien, że dasz sobie radę?- zapytałam.
- Tak, będzie dobrze - delikatnie się uśmiecha - do zobaczenia - powiedział, a ja poszłam.
Przecież my i tak się nie zobaczymy.
- Dziękuję - krzyknął głośno do mnie, jak odchodziłam.

Idę przez ciemności, uważając na to by znów na coś nie wpaść. Moja mama dzwoni, a ja tym razem odbieram.
- Violu, gdzie ty jesteś?! Twój brat już od kilku minut czeka w samochodzie - mówi poddenerwowana rodzicielka.
- Już idę - odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Przechodzę obok werandy na której rozmawiają pijana Ludmila i  Caleb, najlepszy przyjaciel mojego brata.
Gdy już jestem przed domem, moja mama oświetla mi drogę światłami. Mrużę oczy, bo to było takie jasne. Szybko siadam na miejscu pasażera.
- Dziewczyno, gdzie ty byłaś - przywitała mnie, jak zawsze zatroskana mama.
- Spotkałam znajomą ze szkoły i trochę z nią porozmawiałam - skłamałam.
- Marco, będziemy za tobą tęsknić - powiedziała moja mama.

Mój brat jutro wyjeżdża z Buenos Aires do Nowego Jorku. Dostał tam świetną pracę, o którą starał się już kilka lat.
- Violu, a może chociaż ty zostaniesz w domu? - zaproponowała mama.
- Mamo, nie będę zmieniać swoich decyzji - odpowiedziałam stanowczo.
- Będzie mi Was tak bardzo brakować - powiedziała mama, wzruszając się. Kilka łez spłynęło jej po policzku.

Po kilku minutach, wróciliśmy do domu. Wzięłam szybki prysznic, a potem poszłam do mojego pokoju. Nienawidzę tego miejsca, bo tu się to wszystko zdarzyło. Przez to miejsce nie mogę o tym zapomnieć. Cały czas gdy gaszę światło widzę jego cień, który prześladuję mnie od szóstej klasy. Tak bardzo nienawidzę tego wszystkiego, właśnie przez niego się tak zmieniłam, chyba już nigdy o tym nie zapomnę.
Już nie mogę się doczekać, jak po wakacjach wyjadę do colleg'u. Tam chociaż przez chwilę zapomnę o tym, co się wydarzyło. Zacznę tam nowe życie.
Jeszcze przez chwilę, przed uśnięciem przypomniałam sobie widok Leona, leżącego na ziemi, całego zakrwawionego  z rozciętym policzkiem i licznymi bliznami na ciele. On musi czuć, to co ja. Ciekawe dlaczego los, sprowadził mnie właśnie w tamto miejsce, może to nie był przypadek, to dla Leona był fart, w końcu ocaliłabym, bo gdyby nie moja reakcja, pan William zabił by go.
***
Hejczi :* 
Jest już 2 :))
Podoba wam się?? 
Tylko szczerze :)) 

Zaczęła się szkoła, a ja jetem w 2 gim. nauczyciele ciągle mówią, że w tym roku będzie dużo nauki i wgl.
Hah, były jakieś oceny??
Ja dostałam, tylko + z matmy xdd
A tak to w szkole jest nawet spoko *.*
Zerwałam z chłopakiem ;c
No i jest mi trochę smutnoo ;(
No, ale nie układało się nam, więc taka kolej rzeczy :/

Dobra, nie przynudzam, tylko zapraszam do komentowania :* 
Jeśli ktoś chce mnie lepiej poznać to piszcie do mnie na gg: 51193081 
Papa *.* 

6 komentarzy = rozdział 3

piątek, 28 sierpnia 2015

Capítulo 1

"Gdy jed­nak wszys­tko za­leży od przy­pad­ku, mu­simy te­mu przy­pad­ko­wi zaufać."

 ***
*Violetta*
W życiu można mieć farta, na przykład wtedy gdy dostajemy w rozdaniu dobrą kartę lub wtedy, gdy ktoś pojawia się we właściwym miejscu i właściwym czasie. Do niektórych szczęście trafia samo inni zaś muszą je sobie wywalczyć. Czasem też jest tak, że ludzie pojawiają się w niewłaściwym miejscu i czasie.
- Violu, czy ty w ogóle mnie słuchasz? - przerwała moje przemyślenia mama.
- Co mówiłaś? - zapytałam.
- Mówiłam, żebyś poszła po brata - oderwałam wzrok od wyświetlacza telefonu.
- A nie możesz ty tego zrobić - zapytałam.

Ona nie odpowiedziała. Po chwili zatrzymaliśmy się na podjeździe przed domem Verdasów. Było już ciemno, liście wirowały w powietrzu. Skupiłam na nich wzrok, licząc że za chwilę odezwie się moja mama i powie, że mnie wybawi. Lecz ona nadal nic nie mówiła.
- No mamo proszę, zrób to za mnie - poprosiłam.
- Nie mam ochoty oglądać gówniarskiej imprezy dla dzieciaków ze szkoły średniej, jestem w złym nastroju, a poza tym nie mam ochoty na pogawędkę z Kate, bo na pewno będzie się przechwalać, że Leon dostał stypendium - wytłumaczyła.
Skuliłam się i otworzyłam drzwi samochodu, lekko zadrżałam, bo było chłodno. Szłam po podjeździe wysypanym żwirkiem. Drogę oświetlały małe lampiony i światło wydobywające się z okien.
Nad wejściem na werandę widniej napis: "Gratulacje".
Rodzina Verdasów zawsze lubiła celebrować byle okazję: urodziny, święta narodowe, zakończenie roku szkolnego lub jeszcze jakieś inne. Cała ich rodzina wyglądała na doskonałą, ale nikt nie wie jak jest na prawdę.

Okazją do dzisiejszego świętowania było przyjęcie wydane na cześć najmłodszego syna, Leona, który ukończył szkołę i otrzymał stypendium sportowe futbolisty. Nie mam nic przeciwko tej rodzinie, bardzo często zapraszają moją rodzinę na obiad. Nie lubię imprez. Nie to,  żeby mnie ktokolwiek zapraszał. Nie zdarzyło się tak od szóstej klasy.

Gdy podchodzę do udekorowanej werandy, ze środka wychodzi Ludmila Ferro, trzyma w ręku szklankę. Patrzy na mnie, uśmiecha się szeroko i złośliwie. Już miała mi coś powiedzieć, ale uciekłam w bok.
Zaczęłam się rozglądać, w okół mnie było ciemno, na niebie widnieją tylko gwiazdy i księżyc, ale on nie potrafi wystarczająco oświetlić.
Nagle potykam się o coś ostrego. Upadam na żwir, ale szybko się podnoszę, w końcu rany zewnętrze nie są aż tak bolesne. Strzepuję kamyczki z dłoni i mrugam szybko, czując pieczenie zadrapań. Kieruję się w stronę ogrodu, który znajduję się za domem.
- Gówno mnie to obchodzi, cp próbowałeś, do cholery, zrobić.!- krzyczy mężczyzna - Jesteś pieprzoną katastrofą.
Zatrzymuję się przy basenie. Głosy niosą się z drewnianej altanki, która jest w pobliżu. W wątłym świetle znajdują się dwie postacie. Jedna jest wyższa. Spuszcza głowę i się kuli. Niższa jest grubsza  i stoi na przeciwko pierwszej. Przez chwilę wydawało mi się że jest to pan Verdas i jego najmłodszy syn.
- Przepraszam, ja nie chciałem - mówi Leon.

Przez tylne drzwi słychać głośną muzykę, krzyki i śmiechy, a także brzęk kieliszków. Kieruję się do domu Verdasów.
- Kurwa, nie mów mi że to był wypadek - krzyczy niższy mężczyzna.
Po chwili rozlega się odgłos uderzenia, a następnie trzask. Tak, jakby kości rozpadły się na małe kawałeczki. Odwracam się i kieruję się ku altance. Mężczyzna raz po raz uderza syna. Przez to wszystko robi mi się nie dobrze. Zaczynam biec, nie kontroluję tego co zaraz zrobię. Kiedy już jestem w altance, zaczynam się okropnie trzęś, jestem zdziwiona bo sytuacja wygląda na poważniejszą niż myślałam.
Pan William na zakrwawione dłonie. Leon leży na ziemi. Ma skaleczony policzek i masę krwi na twarzy i koszuli. Obydwaj patrzą się na mnie. Drżącym palcem wskazuję na dom.
- Ktoś pana w salonie szukał - mówię do pana Verdasa.
Mężczyzna bacznie mi się przygląda. Czuję, że ze złością na mnie patrzy, spuszczam wzrok i patrzę na moje poniszczone trampki.
- Kim ty w ogóle jesteś?!
- Violetta Castillo - odpowiadam spokojnie, wyczuwając w oddechu mężczyzny alkohol.
Nadal mi się przygląda, jakby pamiętał moje nazwisko. Bacznie patrzy na mnie od góry do dołu.
- Ach, to ty jesteś córką trenera Germana Castillo - spogląda na swoje dłonie całe w krwi  - Nie chciałem, żeby to się stało. To był wypadek.
Przełykam ślinę, a po chwili odpowiadam:
- W porządku.

Pan William odchodzi w mrok, a ja podchodzę do Leona.
- Wszystko w porządku? - pytam.
- Tak - odpowiada szorstko, a ja kieruję się w stronę domu.
- Czemu to zrobiłaś? - zapytał gdzieś w ciemnościach.
- Zrobiłam, to co każdy zrobiłby na moim miejscu.
Zmarszczył brew.

***
 
Witam wszystkich. <3
No i w końcu jest rozdział pierwszy :)
Średnio mi wyszedł ;cc
Zresztą jak zawsze ;/
No, ale nic ocenę zostawiam wam ;*

Już niedługo szkoła -.-
Szczerze, to mi się tam nie chce iść ;c
Będę się starała dodawać 1 rozdział na tydzień, prawdopodobnie w soboty albo w piątkowe wieczorki *.*
No chyba, że znajdę jakieś luźniejsze dni, to wtedy też postaram się coś wrzucić ;))
Dobrze, to ja się żegnam ;**
Do następnej notki *_*  


5 komentarzy = 2 rozdział
 

wtorek, 25 sierpnia 2015

Postacie i Prolog


*Violetta Castillo*
Ma 18 lat. W wieku 12 lat została skrzywdzona, teraz jest skryta i utrzymuje kontakt jedynie z Francescą i Diegiem. Pilna uczennica. Jest bardzo nieśmiałą osobą i trudno jest jej otworzyć się przed innymi.







*Leon Verdas*
Ma 18 lat. Posiada ciężkie życie w domu, nie okazuje tego, lecz trzyma to w sobie. Przyjaźni się z Federiciem. Spotyka się z Ludmilą i jest uważany za największego przystojniaka w szkole.



*Diego Dominguez*
Ma 18 lat. Najlepszy przyjaciel Violetty. Znają się od dzieciństwa, mówią sobie o wszystkim i wspierają się na wzajem. Został skrzywdzony przez prześladowców swojej dziewczyny. Jest zakręcony i uwielbia zabawę.






*Francesca Cauvigla*
Ma 18 lat. Najlepsza przyjaciółka Violetty. Przyjaźnią się od 8 lat. Wszystko o sobie wiedzą. Fran jest wesołą dziewczyną, nigdy nie była skrzywdzona przez nikogo.


*Federico Pasqurelli*
Ma 18 lat. jest przystojnym chłopakiem, miał wiele dziewczyn, ale z żadną nie był dłużej niż miesiąc. Jest wiernym przyjacielem Leona. Nienawidzi jego dziewczyny.





*Ludmila Ferro*
Ma 18 lat. Jest piękną dziewczyną Leona. Są ze sobą bardzo długo. Ludmila nienawidzi Violetty i znęca się nad nią.



*Angie (45 l) i German (48 l) Castillo*
Rodzice Violetty. Angie zajmuje się domem i pracuje w biurowcu jako sekretarka. German jest trenerem futbolu amerykańskiego. Bardzo kochają swoją córkę i syna Marca (21 l).

*Kathrine (47 l) i William (49 l) Verdas*
Rodzice Leona. Są bogatą rodziną. Niczego im nie brakuje. Kate nie pracuje, a William jest znanym producentem. Oprócz Leona posiadają jeszcze 2 synów: Georga (21 l) i John'a (25 l)



Prolog
~Violetta~
Nie wiem, czy to był przypadek, że tej nocy nas coś połączyło. Po tym wszystkim czułam, że on będzie blisko już zawsze. Nie mogę pozwolić mu się zbliżyć, bo nie jestem na to gotowa.
Tego wieczoru uratowałam mu życie, pierwszy raz czuję się tak niezwykle, prawie jak bohaterka. 

~Leon~
Obroniła mnie. Ona mała, chuda i krucha. Swoim ciałem ochroniła mnie przed kolejnym ciosem kierowanym w moją stronę, gdyby nie ona zginąłbym, no i może wtedy byłoby lepiej, przynajmniej opamiętałby się i już nikomu nie wyrządził krzywdy. 

***

Heej. <3
To są właśnie postacie i prolog nowego opowiadania. 
Mam nadzieję, że chociaż kilku osobą przypadło do gustu. 
Nie chciałam dużo zdradzać w prologu, bo więcej dowiecie się w rozdziałach.
Pierwszy rozdział już niedługo ;* 


1 rozdział = 4 komentarze 

niedziela, 23 sierpnia 2015

Nowy blog jest, jak nowe życie ♥

Cześć.! <3
Witam was na tym nowym blogu ♥
Bardzo się cieszę, że go założyłam :))
Pewnie zastanawiacie się, po co??
Po prostu miałam pomysł na nową historię, ale tamtej nie chciałam kończyć, bo ją dopiero zaczęłam.
Tak, więc serdecznie zapraszam do komentowania, bo to wiele dla mnie znaczy :))

A to mój drugi blog: http://leonetta0951.blogspot.com/

To do następnego wpisu :))